Выбери любимый жанр

Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 16


Изменить размер шрифта:

16

– No dobrze. Jesli zgodzimy sie na kleske glodowa, na wyczerpanie zapasow zboza, a w konsekwencji pare miesiecy pozniej takze i miesa, co z tego wyniknie dla dyscypliny spolecznej?

Po chwili ciszy odezwal sie Pietrow. Przyznal, ze juz teraz wyczuwa sie podskorna fale niepokojow wsrod szerokich mas, czego swiadectwem moga byc mnozace sie akty niesubordynacji w szeregach partyjnych, a nawet wystepowanie z Partii. Liczne wiadomosci na ten temat istotnie docieraly don, do Komitetu Centralnego, milionami wlokien nerwowych partyjnej machiny. A wiec w razie rzeczywistej kleski glodowej wielu dzialaczy partyjnych opowie sie z pewnoscia przeciwko aparatowi, po stronie glodujacego proletariatu.

Obecni na sali nie-Rosjanie przytakneli. W ich republikach wladza centralna nigdy nie byla tak silna jak w Rosji.

– Moglibysmy sciagnac wiecej z szesciu europejskich satelitow – zaproponowal Petrianow, nie zadajac sobie nawet trudu, by nazywac wschodnich Europejczykow “bratnimi narodami”.

– Polska i Rumunia stana natychmiast w ogniu – sprzeciwil sie Szuszkin, czlowiek odpowiedzialny za kontakty z Europa Wschodnia. – A przypuszczalnie w ich slady pojda zaraz Wegry.

– Armia Czerwona potrafi sobie z nimi poradzic – warknal marszalek Kierenski.

– Nie ze wszystkimi trzema naraz i nie w dzisiejszej sytuacji – ostudzil go Rudin.

– Zreszta nie uzyskalibysmy w ten sposob wiecej niz dziesiec milionow ton – dodal Komarow. – A to nie wystarczy.

– Towarzyszu Stiepanow? – Rudin zwrocil sie do czlowieka, ktory dotychczas milczal. Przewodniczacy sterowanych przez panstwo zwiazkow zawodowych starannie dobieral slow.

– W razie rzeczywistej kleski glodowej – zaczal, uwaznie przy tym ogladajac swoj olowek – nie moge gwarantowac, ze nie dojdzie do zaklocen porzadku, byc moze na wielka skale.

Iwanienko, ktory siedzial dotad cicho, skupiajac cala uwage na wcisnietym miedzy palce amerykanskim papierosie, poczul nagle w nozdrzach cos wiecej niz zapach dymu. Nieraz juz w swoim zyciu czul w powietrzu won leku: w toku procedur sledczych, w pokojach przesluchan, w korytarzach swego ponurego przedsiebiorstwa. Teraz poczul go znowu. I on sam, i otaczajacy go ludzie byli potezni, uprzywilejowani, chronieni. Ale znal ich wszystkich dobrze, mial ich teczki. I wiedzial, ze wszyscy boja sie czegos bardziej nawet niz wojny. Gdyby proletariat, cierpiacy, ale cierpliwy, jak znoszacy wszelka niedole wol – kiedys nagle wpadl w szal…

Wszyscy patrzyli teraz na niego. “Zaklocenia porzadku” i walka z nimi – to byla jego dzialka.

– Moge poradzic sobie z jednym Nowoczerkaskiem – powiedzial spokojnie. W sali daly sie slyszec tlumione westchnienia. – Moge poradzic sobie z dziesiecioma czy nawet z dwudziestoma. Ale wszystkie sily KGB razem wziete nie dadza sobie rady, jesli takich zrewoltowanych miast bedzie piecdziesiat.

Wspomnienie Nowoczerkaska wywolalo w pokoju widmo, ktorego Iwanienko sie spodziewal. Rozruchy robotnicze w tym wielkim przemyslowym miescie wybuchly prawie dwadziescia lat temu, 2 czerwca 1962. Ale i dwadziescia lat nie zatarlo ich sladu w pamieci. Zaczely sie na skutek glupiego, przypadkowego zbiegu wydarzen: jedno ministerstwo podnioslo cene miesa i masla, a jednoczesnie inne obnizylo zarobki pracownikow wielkiej fabryki lokomotyw NEWZ o trzydziesci procent. Protestujacy w demonstracjach ulicznych robotnicy przez trzy dni panowali w miescie – rzecz w Zwiazku Radzieckim nieslychana. Rownie niezwykle bylo to, ze wygwizdali miejscowych liderow partyjnych, zmuszajac ich do ucieczki w mury komitetow; przepedzili tez wielogwiazdkowego generala i zaatakowali jego uzbrojonych zolnierzy, a czolgi obrzucili blotem, zalepiajac szczeliny obserwacyjne tak, ze maszyny musialy stanac.

Reakcja Moskwy byla miazdzaca. Zablokowano wszystkie drogi, wszystkie tory, wszystkie linie telefoniczne i telegraficzne. Wokol miasta stworzono proznie, by nie przedostala sie na zewnatrz ani jedna wiadomosc. Akcje zakonczyly dwie sprowadzone specjalne dywizje KGB, ktore wyrznely buntownikow. Osiemdziesieciu szesciu cywilow padlo od kul na ulicach, ponad trzystu odnioslo rany. Zaden nie wrocil juz do domu, zadnego nie pogrzebano w miescie. Nie tylko ranni, ale doslownie wszyscy czlonkowie ich rodzin – mezczyzni, kobiety, dzieci – zostali wywiezieni do Gulagow; pozostawieni w miescie z pewnoscia szukaliby swoich krewnych, podtrzymujac w ten sposob zywa pamiec o rozruchach. Zatarto wszelkie slady tej sprawy – a jednak nawet po dwudziestu latach ludzie na Kremlu wciaz dobrze ja pamietali.

Kiedy Iwanienko wyplul swoja bombe, wokol stolu zapanowala cisza. Przerwal ja Rudin:

– No coz, wydaje sie, ze wniosek jest oczywisty. Bedziemy musieli kupic za granica wiecej niz kiedykolwiek przedtem. Towarzyszu Komarow, ile zboza bedziemy musieli zakupic, aby uniknac katastrofy?

– Towarzyszu sekretarzu generalny, jesli pozostawimy na wsi niezbedne minimum i wybierzemy do ostatniego ziarna trzydziesci milionow ton rezerwy panstwowej, to bedziemy potrzebowali jeszcze piecdziesiat piec milionow ton zboza z zagranicy. A to oznacza cala nadwyzke produkcyjna USA i Kanady w latach szczegolnego urodzaju.

– Nie sprzedadza nam! – zawolal Kierenski.

– Nie sa tacy glupi, towarzyszu marszalku – odparowal spokojnie Iwanienko. – Ich satelity Kondor z pewnoscia dostrzegly juz, ze cos zlego dzieje sie z nasza pszenica. Na razie nie wiedza co, ani jakie to ma rozmiary. Ale jesienia beda sie juz w tym orientowac calkiem dobrze. A sa chciwi, cholernie chciwi na kazdy dodatkowy grosz. Co do mnie, to moge zwiekszyc produkcje w kopalniach zlota Syberii i Kolymy, moge wyslac tam wiecej sily roboczej z obozow Mordowii. A wiec pieniedzy nam wystarczy.

– Zgadzam sie z wami, towarzyszu Iwanienko – oswiadczyl Rudin – ale nie do konca. Oni zapewne maja to zboze, a my mozemy miec dosc zlota, zeby je kupic. Ale jest tez prawdopodobne, po prostu prawdopodobne, ze tym razem zazadaja koncesji.

Na sam dzwiek slowa “koncesja” wszyscy zesztywnieli.

– Jakiego rodzaju koncesji? – spytal marszalek Kierenski podejrzliwie.

– Tego nikt nie wie, zanim nie zacznie sie negocjacji – odparl Rudin. – Ale musimy sie liczyc z taka mozliwoscia. Moga zazadac ustepstw w dziedzinie militarnej.

– Nigdy! – wrzasnal Kierenski, zrywajac sie na rowne nogi, purpurowy na twarzy.

– Wielkiego wyboru nie mamy – przyhamowal go Rudin. – Chyba zgodzilismy sie tutaj, ze nie mozemy sobie pozwolic na powszechny, katastrofalny glod. Cofneloby to rozwoj Zwiazku Radzieckiego, a tym samym opoznilo swiatowe panowanie marksizmu-leninizmu o cala dekade, moze o wiecej. Potrzebujemy tego zboza. Innego wyjscia nie ma. A przeciez, jesli imperialisci zazadaja ustepstw w dziedzinie militarnej, mozemy sie na nie zgodzic… na dwa, trzy lata… po to tylko, aby pozniej w przyspieszonym tempie odrobic zaleglosci.

Ogolny pomruk byl wyrazem aprobaty. Rudin juz niemal przekonal zebranych, kiedy do ataku przystapil Wiszniajew. Wstawal powoli, gdy szmery juz przygasaly.

– Towarzysze, stojace przed nami problemy – zaczal gladko i z pozornym umiarem – sa ogromnej wagi, a ich konsekwencje moga byc nieobliczalne. Dlatego uwazam, ze za wczesnie jest na jakiekolwiek konkluzje. I proponuje odlozyc te sprawe na dwa tygodnie. Przez ten czas przemyslimy dokladnie wszystko, co tu powiedziano i zaproponowano.

Jego trud nie poszedl na marne. Chcial zyskac na czasie – a tego wlasnie Rudin mial powody sie obawiac. Zebrani zgodzili sie, dziesiecioma glosami przeciwko trzem, by odlozyc dyskusje.

Jurij Iwanienko byl juz na parterze i szedl do czekajacej go limuzyny, gdy poczul, ze ktos chwyta go delikatnie za lokiec. Za nim stal wysoki, pieknie zbudowany major gwardii kremlowskiej.

– Towarzysz sekretarz generalny prosi was do siebie na chwile rozmowy, towarzyszu przewodniczacy – odwrocil sie w milczeniu i ruszyl pierwszy korytarzem biegnacym wzdluz budynku, coraz dalej od glownego wejscia. Iwanienko szedl za nim. Obserwowal swietnie skrojony mundur majora, jego plowe prazkowane spodnie i blyszczace oficerki – i nagle przyszlo mu do glowy, ze jesli ktoregos dnia znowu ktorys z czlonkow Politbiura zasiadzie na “lawie oskarzonych”, to zaraz po wyjsciu z sali obrad aresztuja go chlopcy Iwanienki, zolnierze z oddzialow specjalnych KGB, zwanych dla niepoznaki “straza graniczna”, z jaskrawozielonymi otokami na czapkach i oznakami KGB w ksztalcie miecza i tarczy. Gdyby to jednak on sam, Iwanienko, mial byc aresztowany, robote wykona ktos inny, bo ludziom z KGB nie bedzie mozna zaufac, tak jak nie mozna bylo zaufac bez mala trzydziesci lat temu, kiedy aresztowano Laurentego Berie. Zadanie wykona ta elegancka, wyniosla gwardia kremlowska, ci pretorianie strzegacy siedziby najwyzszej wladzy. Byc moze bedzie to wlasnie ten piekny, pewny siebie major, idacy teraz przed nim, i nie bedzie mial cienia skrupulow.

Weszli do windy. Po chwili Iwanienko znalazl sie ponownie na trzecim pietrze, tym razem jednak w osobistym apartamencie Maksyma Rudina.

Stalin upodobal sobie mieszkanie w kremlowskiej pustelni. Ale juz Malenkow i Chruszczow zerwali z ta praktyka; zamieszkali, podobnie jak wiekszosc ich najblizszych wspolpracownikow, w luksusowym (choc niczym nie wyrozniajacym sie z zewnatrz) kompleksie budynkow na odleglym krancu Prospektu Kutuzowa. Rudin tez tam kiedys mieszkal, ale od dwoch lat, to znaczy od smierci zony, przeniosl sie z powrotem na Kreml.

Jak na czlowieka dzierzacego najwyzsza wladze, bylo to mieszkanie stosunkowo skromne: szesc pomieszczen, w tym kuchnia, wylozona marmurem lazienka, prywatny gabinet, salon, pokoj stolowy i sypialnia. Rudin zyl sam, jadal skromnie, obywajac sie bez wielkich luksusow. Opiekowali sie nim stara gosposia i nieodlaczny Misza – niedzwiedzio-waty, ale nadzwyczaj cicho poruszajacy sie byly zolnierz, ktory nigdy sie nie odzywal, ale zawsze byl blisko. Kiedy Iwanienko wszedl do gabinetu, zaproszony niemym gestem Miszy, byli tam juz Rudin i Pietrow. Rudin wskazal mu wolne krzeslo i od razu przystapil do sedna sprawy.

– Poprosilem was tutaj, bo szykuja sie klopoty, o ktorych wszyscy wiemy. Jestem stary i za duzo pale. Dwa tygodnie temu wybralem sie do tych konowalow w Kuncewie. Zrobili mi troche badan. No i chca, zebym znow do nich przyjechal.

16
Перейти на страницу:

Вы читаете книгу


Forsyth Frederick - Diabelska Alternatywa Diabelska Alternatywa
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело