Impresjonista - Kunzru Hari - Страница 52
- Предыдущая
- 52/82
- Следующая
– Tu i tu.
Wskazuje miejsca na dokumencie, gdzie powinien znalezc sie podpis, i patrzy z poblazaniem, jak Jonathan wykonuje jego polecenie. Robi to jakos niepewnie, stawia litery powoli i z namyslem. Nie ulega watpliwosci, ze na rowni ze swoim patronem jest swiadom donioslosci tej chwili.
– Jeszcze tutaj, chlopcze. Gotowe. Dokladnie tak, jak zyczylby sobie tego twoj drogi zmarly ojciec.
Bridgeman kiwa glowa. Jest przystojny, co zakrawa na cud. Spavin wraca w myslach do wspomnien sprzed wielu lat, gdy dziadek Bridgemana, tez Jonathan, przyszedl do biura ze swoim pozal sie Boze synalkiem i zakomunikowal, ze ma zyczenie, by ulokowac potomka w interesie herbacianym. Nawet najbardziej zyczliwy obserwator (a za takiego Spavin ma honor sie uwazac) nie znalazlby w Bridgemanie juniorze wielu przymiotow. Ordynarny i nieokrzesany brzydal o irlandzkiej fizjonomii. Stan nietrzezwosci (o jedenastej rano!) jeszcze poglebil zle wrazenie. Kto by pomyslal, ze z ledzwi takiego prostaka zrodzi sie tak mila dla oka istota? Spavin nie pamieta, czy widzial kiedys te nieszczesna kobiete, ktora byla matka siedzacego przed nim chlopca. Chyba nie. Malzenstwo zostalo zawarte juz w Darjeelingu. Sadzac z wygladu Jonathana, musiala byc wyjatkowo piekna. Jak przystalo na czlowieka o poetycznej wrazliwosci, Spavin wierzy, ze charakter ludzki objawia sie w fizjonomii. Dwadziescia lat temu stwierdzil na poczekaniu, ze ow belkoczacy tepak o kartoflanych rysach do niczego sie nie nada. Ale chlopiec, ktory przed nim siedzi… Jaka cudowna kobieta musiala byc jego matka!
– Masz fotografie swojej drogiej mamy, Jonathanie?
– Niestety, nie. Ojciec nie wierzyl w fotografie.
– Nie wierzyl? Rozumiem. Osobliwy poglad.
– Zgadza sie. Nie mam ani jednej. Ani jednej.
– Wielka szkoda.
Rzeczywiscie, wielka szkoda. O ile Spavin pamieta, dziadek rowniez nie grzeszyl prezencja. Jaki bylby dumny na widok kontynuatora swego rodu! To przeciez istny Apollo! Mysl o kontynuacji sprawia, ze pan Spavin toczy okiem po wlasnej kancelarii, w ktorej panuje profesjonalny nielad. Stosy dokumentow, na polkach ksiazki oprawne w marokin, zapasy laku do pieczeci i czerwone wstazki tworza jego swiat. O tak, on dobrze wie, co to kontynuacja. Kazdy aspekt jego egzystencji, od papieru listowego po regularny lunch z panem Muskettem o pierwszej w restauracji na rogu zaswiadcza o jego zaszczytnej roli straznika tradycji. On, Spavin, wnosi skromny wklad w obrone konserwatywnych wartosci zycia wielkiego narodu.
Co za ulga! Kiedy otrzymal telegram z informacja o jakichs klopotach w porcie i zapytaniem, czy nie przeslalby paru gwinei potrzebnych do uwolnienia swego podopiecznego i zamkniecia formalnosci zwiazanych z zejsciem na lad, poczul nagly lek. Czyzby syn okazal sie rownie beznadziejny jak ojciec? Mimo to, pamietajac o wlasnych zobowiazaniach, poslal pieniadze. Kiedy chlopak pojawil sie w koncu u niego i opowiedzial przejmujaca historie, wszelkie obawy zniknely. Jonathan zostal napadniety w jakiejs ciemnej bombajskiej uliczce przez bande rzezimieszkow i choc dzielnie sie bronil, powalajac jednego czy dwoch, nie dal rady reszcie i stracil prawie wszystkie pieniadze przeznaczone na podroz. Nieporozumienie w sprawie smokingu wywolal prostoduszny i nadgorliwy hinduski steward. Podarowal ubranie okradzionemu chlopcu, nie wspomniawszy, ze nalezy ono do innego pasazera, pana Carsona, ktory wniosl skarge. Interwencja Spavina odniosla skutek. Pan Carson przyjal przeprosiny.
– Co ty bys beze mnie zrobil, chlopcze?
– Szczerze mowiac, nie wiem, prosze pana.
W Londynie ulice sa wybrukowane zlotem. Swiatlo elektrycznych latarni odbija sie w mokrych od deszczu chodnikach. Przechodnie zostawiaja za soba migocace wspomnienie ramion okrytych plaszczami przeciwdeszczowymi i obryzganych woda nog, sadzacych naprzod wielkimi krokami. Przez Piccadilly przejezdza strumien nowoczesnych pojazdow. Nawet wscibskie golebie, tluste i szare niczym szczury, drepcza majestatycznie, rozpierane imperialna duma. W Londynie deszcz pada z rozna intensywnoscia. Brudna woda plynaca w rynsztokach tez jest godna uwagi, poniewaz to londynska woda i niesie z soba drobiazgi (ulotki, papierki po cukierkach i niedopalki papierosow), ktore ukladaja sie w lakoniczne komunikaty o tutejszym stylu zycia i sposobie myslenia.
Jonathan kluczy miedzy przechodniami i taksowkami. W uszach dzwieczy mu metaliczny plusk kropel rozbijajacych sie o wielki czarny parasol. To odglos tak rozny od szumu indyjskiej nawalnicy, ze nigdy nie pozwoli mu zapomniec, co zrobil, jak sie tu znalazl i jak w zawrotnym tempie zyskal nowa tozsamosc.
W Londynie sa policjanci w niebieskich mundurach i czerwone autobusy z reklamami po bokach. W parkach widocznych pomiedzy wysokimi budynkami rozciagaja sie polacie soczyscie zielonych trawnikow. Dopiero teraz Jonathan rozumie, co Brytyjczycy usilowali bez powodzenia powielic w Indiach. Aksamitna zielen pulsujaca zyciem. Jak wielka tesknote za ojczyzna musialy wyzwalac w tych ludziach otwarte indyjskie przestrzenie, pokryte wypalona sloncem roslinnoscia! W tym miejscu, w atmosferze ciezkiej od wilgoci, istnienie trawnikow wreszcie ma sens. W Londynie mozna strzepnac krople deszczu z parasola i wejsc do herbaciarni Lyonsa, gdzie bladolice dziewczeta w czarno-bialych uniformach podadza ciasteczka
rownie wilgotne jak trawniki, do tego herbate z mlekiem, chyba jedyna rzecz w calym miescie, ktora niewiele rozni sie od swojej indyjskiej odpowiedniczki. Kelnerki nazywane sa nippies i Jonathan zastanawia sie, czy ich przydomek nie wzial sie przypadkiem od ich sciagnietych mizernych twarzy. Ten rodzaj angielskosci jest dla niego calkiem nowy. Takich twarzy, zabiedzonych i nieszczesliwych, Imperium nie eksportuje.
Na kazdym kroku Jonathan natyka sie na pierwowzory kopii, wsrod ktorych dorastal. W swoim naturalnym srodowisku wszystkie absurdy Indii Brytyjskich nabieraja sensu. Ciemne garnitury i wysokie kolnierzyki rzeczywiscie bardzo sie tu przydaja. Solidne czarne drzwi wioda z oswietlonych lampami ulic do zagraconych salonow owaskich oknach, przez ktore wpada chlodne i anemiczne londynskie swiatlo. Zaglebiony w skorzanym fotelu, Jonathan pojmuje wreszcie znaczenie slowa „przytulny”; pojmuje dyktature klimatu, ktory wymusza na ludziach o przezroczystej skorze z siateczka niebieskich zylek otaczanie sie konskim wlosiem, mahoniem, aspidistrami, pokrowcami na meble, historia, tradycja i swiadectwami udzialowymi. Dochodzi do wniosku, ze bycie Brytyjczykiem to przede wszystkim kwestia izolacji.
Pan Spavin wynajal dla niego pokoj na poddaszu w Bayswater z malym okienkiem wychodzacym na dachy i kominy. Na krotko. We wrzesniu Jonathan pojdzie do szkoly, gdzie przygotuje sie do studiow. Mowi sie o tym jak o wypalaniu garnka albo pokostowaniu mebla, ostatniej obrobce, ktorej bedzie poddany przed wystawieniem na sprzedaz. Zanim stanie sie studentem Oksfordu, musi spedzic dwa semestry w warsztacie Chopham Hali.
Kiedy Jonathan pierwszy raz zostaje sam w pokoju, dlugo stoi i patrzy na pusta polke nad kominkiem, czarne od sadzy palenisko, dywan i umywalke, nad ktora wisi upstrzone plamkami lustro. Do tej chwili nie zastanawial sie nad trescia swego nowego zycia. Samo zycie, angielskie zycie, wystarczalo w zupelnosci. Widok pustych miejsc czekajacych na zapelnienie powoduje nagly przyplyw paniki. Jonathan przekreca klucz i ciezko opiera sie plecami o drzwi. Zagrabil dla siebie to zycie. Jest Anglikiem. Zauwaza nowe rzeczy, ktore przedtem umknely jego uwadze. Pusta szafka na ksiazki obok lozka. Ciemniejszy prostokat na tapecie w miejscu, gdzie przedtem wisiala jakas fotografia; gdzie powinna wisiec jakas fotografia. Tylko jaka? Co powinna przedstawiac? Jonathan nie wie. Odpowiedz, jaka przyszlaby do glowy innym, prawdziwym ludziom („Fotografia, ktora lubie”), z cala pewnoscia nie stosuje sie do jego osoby. Nie wydaje mu sie, by mogl cos polubic bez uprzedniego sprawdzenia, czy to go nie zdradzi. Przede wszystkim jest teraz Anglikiem i powinien wykazac sie gustem wlasciwym Anglikowi.
Ale co to wlasciwie znaczy?
Jonathan mysli o tym dlugo i intensywnie. Anglik powiesilby rycine o tematyce mysliwskiej, zdjecie krola albo portret zmarlego krewnego, na przyklad takiego starucha z bokobrodami, ktory wisi nad biurkiem pana Spavina. Z braku portretu Jonathan decyduje sie na podobizne krola, kupiona na straganie przy Berwick Street, i wklada ja w pozlacana ramke. Przez pierwsze miesiace posrod trawnikow i smaganych deszczem ulic chodzi spac pod recznie barwionym wizerunkiem krola Jerzego V, z trudem opierajac sie pokusie zanoszenia modlitwy do sterczacej ciemnej brody z prosba o wskazanie sciezki ku wlasnej tozsamosci.
Do wrzesnia Jonathan nie ma nic do roboty. I calkiem mu to odpowiada. Mysl o Chopham Hali przyprawia go o dreszcze. Kiedy Brytyjczycy mowia o szkole, uzywaja slow, jakich inni uzywaja w odniesieniu do wiezienia. Przejety rola patrona, Spavin prosi mlodego Musketta, syna wspolnika, by pokazal Jonathanowi miasto. W stosownym czasie, po uprzejmej wymianie liscikow, na progu domu w Bayswater materializuje sie zlotowlosy mlodzieniec w bialym stroju do tenisa.
– Czesc – rzuca, zerkajac z widocznym niesmakiem w strone ciemnego holu. – Ty musisz byc Bridgeman. Pomyslalem sobie, ze mozemy zagrac pare setow.
W oczekiwaniu na Jonathana Muskett przyjmuje holdy od pani Lovelock. Gospodyni jest najwyrazniej pod wielkim wrazeniem mlodzienca. Plasa wokol niego zaaferowana, co ma oznaczac szacunek i radosc z wizyty takiego goscia. Muskett ignoruje ja, pochloniety pogardliwym wydymaniem dolnej wargi na widok wystroju holu. Propozycje przejscia do frontowego saloniku i zajecia miejsca w fotelu kwituje stwierdzeniem, ze jesli pani Lovelock nie zrobi to roznicy, wolalby postac. Jego dolna warga znow idzie w ruch, tym razem na widok Jonathana schodzacego z gory w brazowych butach.
– Nie masz tenisowek?
– Niestety, nie.
– No coz… Kupimy po drodze.
Muskett prowadzi okrezna droga przez Piccadilly, po czym obaj wchodza na trawiasty kort, ukryty za domem stojacym po wlasciwej stronie Regent’s Park. Jonathan ma na nogach nowiutkie biale tenisowki. Mokra od potu reka kurczowo sciska rakiete. Rozgrywka z Muskettem okazuje sie katastrofa. Jonathan bezladnie miota sie za pilka raz w lewo, raz w prawo, wpada na siatke i ani razu nie odbija uderzenia przeciwnika. Po pewnym czasie zlotowlosy mlodzieniec bacznym spojrzeniem obrzuca zdyszana postac po przeciwnej stronie kortu i wydawszy pelna ekspresji dolna warge, pyta, czy Jonathan nie ma ochoty na przerwe. Ten kiwa glowa w milczeniu.
- Предыдущая
- 52/82
- Следующая