Impresjonista - Kunzru Hari - Страница 48
- Предыдущая
- 48/82
- Следующая
W porze lunchu Falkland Road staje sie fabryka poglosek. Jej punktem centralnym jest stragan z paan. Strzykajacy czerwona slina nowinkarze opowiadaja, ze strajkujacy robotnicy urzadzili na placu wiec, rozpedzony jednak przez policje. Anarchisci chcieli podpalic jedna z fabryk „Gotowki” Mistry’ego, ale zostali zastrzeleni. A moze to byli komunisci i udalo im sie uciec. Motilal Nehru wyglosi mowe. Jakas kobiete rozjechal wojskowy pojazd. Gubernator opuscil miasto. Brytyjczycy uzyja samolotow. Fanatyczni wyznawcy hinduizmu atakuja muzulmanow w slumsach na przedmiesciach.
Ludzie sa rozgoraczkowani, napieci. Kiedy Bobby wychodzi, czuje wiszaca w powietrzu atmosfere wrogosci. Ci, ktorzy zawsze sie z nim witali, teraz unikaja jego wzroku. Poczucie zagrozenia wzmaga sie po poludniu. Bobby rozpoznaje komunistow, ktorzy wczorajszego wieczoru rzucali kamieniami. Teraz kreca sie wokol misji i spogladaja w rozbite okno wielebnego Macfarlane’a.
O zmierzchu wyraznie widac siup ognia nad slumsami w sasiedztwie fabryk Taty. Falkland Road roi sie od tlumu. Cos w tej falujacej rzeszy ludzi uderza Bobby’ego. Na ich twarzach nie ma ani radosci, ani nadziei na dobra zabawe. Ci ludzie sa przyczajeni, na cos czekaja. Mniej wiecej godzine po zachodzie slonca przechodzi tamtedy halasliwy pochod. Udekorowani girlandami zwolennicy satjagrahy wymachuja rytmicznie piesciami do wtoru loskotu bebnow i zawodzenia trabek. Zostawiaja za soba cizbe niespokojnych mezczyzn i chlopcow szukajacych pretekstu do dzialania, czegos, co przywiedzie dzien strajkow do punktu kulminacyjnego.
Ktos podpala stos odpadkow na ulicy. Ludzie stoja wokol ognia, oblani blaskiem pomaranczowych plomieni. Z okna swojego pokoiku Bobby dostrzega wyjezdzajacy zza rogu samochod. Za kierownica siedzi bialy. Zatrzymuje sie, waha, po czym zawraca i odjezdza ta sama droga. Wokol ognia zbiera sie coraz wiecej ludzi. Bobby widzi mezczyzn z kijami w rekach, u jednego zauwaza dlugi zakrzywiony noz. Warkot ciezarowki pelnej policjantow przeplasza zgromadzonych. Smieci sie dopalaja. Policjanci chodza tam i z powrotem przez pare minut, kopia rozzarzone resztki i bacznie obserwuja wysokie drewniane domy. Potem odjezdzaja.
Wszystko cichnie. Moze dzisiejsza noc minie spokojnie. Bobby’ego nudzi siedzenie przy oknie. Potrzebuje powietrza, przestrzeni, zeby pomyslec. Wklada plocienna marynarke, wiaze krawat i wychodzi. Na ulicy od razu czuje, ze cos sie zmienilo. Przechodnie mierza go nieprzyjaznym wzrokiem, a raz czy dwa jacys mezczyzni usiluja zagrodzic mu droge. Daja mu spokoj, gdy sie do nich odzywa albo gdy ktos inny odciaga ich na bok i wyjasnia, kim jest Bobby. Dzisiejszego wieczora w Bombaju niebezpiecznie wygladac na Anglika.
Bobby wedruje w strone Fortu. Tu ma ulice dla siebie. Okna biur sa ciemne, szyny tramwajowe puste. Nawet paru zebrakow i pedalujacy co sil rowerzysta nie przeszkadzaja mu wyobrazac sobie, ze tak wygladalaby chwila tuz po koncu swiata. Bobby Pieknis – jedyny aktor. Cala reszta zeszla ze sceny. Zabawia sie, usilujac stosownie do okolicznosci zajac jak najwieksza przestrzen. Kroczy majestatycznie srodkiem ulicy i rozklada rece. Chce byc wiekszy, niz jest. Bobby Pieknis. Pan Ostatnich Chwil Bombaju.
Wielkimi krokami przemierza opustoszale miasto, az dociera do Fontanny Flory. Zza palisady migoczacych lamp gazowych wyglada mala, pretensjonalna, usmarowana rzezba, sterczaca w gore z makadamowej podstawy pokrytej smola. Bobby podchodzi blizej i odkrywa, ze nie jest jedynym aktorem. W swietle latarni graja jeszcze dwie osoby dramatu: angielski chlopak i krowa.
– Boze wszechmogacy! – belkocze Anglik. – Co trzeba zrobic, zeby potraktowali cie po ludzku w tej dziurze? Co za obraza. Cholerna obraza.
Wyglada na to, ze rozmawia z krowa. Bobby ostroznie podchodzi blizej. Przystaje na granicy kregu swiatla. Chlopak chwieje sie na nogach i szpera po kieszeniach. Znajduje plaska flaszke, pociaga z niej spory lyk i najwyrazniej cos postanawia.
– Dobra, krowo. Skoro nie grasz fair, nie bede sie cackac. Ostrzegam. Mowie do ciebie: sos chrzanowy i Yorkshire pudding.
Krowa patrzy na niego nieporuszona. Chlopak traci cierpliwosc.
– Stek, idiotko! Duszony! Nie zartuje. Nie obchodza mnie te wasze towarzystwa ochrony krow i cala reszta hinduskich fanklubow. Zjem cie, ty swinska krowo.
juz ma zamiar zdzielic zwierze w nos, gdy dostrzega Bobby’ego.
– Alleluja! – krzyczy. – Ktos ze strunami glosowymi. Bridgeman jestem. To bydle mnie wykonczy. Nie wiesz przypadkiem, gdzie tu mozna kupic tarte?
Bobby z namyslem kiwa glowa. Twarz Bridgemana rozjasnia sie usmiechem.
– Ha! – wrzeszczy jak ktos, kto zdobyl punkt w trudnej rozgrywce, i z radosci klepie krowe po zadzie. – Zabierz mnie tam. Od razu. Mowiles, ze jak sie nazywasz, stary?
Bobby nie mowil. I wcale nie jest przekonany, ze chce kogokolwiek dokadkolwiek prowadzic. Bridgeman wyglada zalosnie. Nie ma jeszcze dwudziestu lat. Jego szorstka skora jest sina od wypitego za dnia alkoholu, a ubranie nosi zaschniete slady po jedzeniu. Nawet gdyby byl trzezwy, jego twarz nie budzilaby zaufania. Jest nalana, ciastowata, a male oczka i swinski nos plywaja w niej niczym kluski w tlustej zupie. U pijanego Bridgemana cala glowa pod grzywka prostych kasztanowatych wlosow zdaje sie niemile ruchliwa. Jak galareta. Rozchwiana. Niestala.
Ale Bridgeman ma pieniadze. I udowadnia to. Wyciaga z kieszeni plik banknotow i powiewa nimi zamaszyscie.
– Robert, przyjacielu – belkocze – idziemy sie zabawic. Wielki final. Gdzie sie podzialo to przeklete krowsko?
Bridgeman twardo upiera sie, ze krowa tez powinna z nimi isc. Gdy orientuje sie, ze zwierze gdzies powedrowalo, ma zamiar ruszyc na poszukiwania. W koncu akceptuje strate i pozwala Bobby’emu prowadzic sie w strone dzielnicy czerwonych latarni. Po drodze gada jak najety, budzac w Bobbym zdziwienie (sila glosu, sprytem i calkowita obojetnoscia na sluchacza) oraz przeczucie nadejscia czegos nieuchronnego.
Zanim docieraja na koniec Esplanade Road, Bobby wie juz prawie wszystko o Jonathanie Bridgemanie, poczawszy od przedwczesnych narodzin na podlodze stacji pocztowej w Biharze, a skonczywszy na powodach, dla ktorych tak spil sie w Bombaju prawie osiemnascie lat pozniej. Okazuje sie, ze jesli chodzi o wiek, dzieli ich tylko miesiac roznicy i ze Bridgeman jest nalogowym pijakiem w drugim pokoleniu. Syn pary dypsomaniakow spedzil pierwsze lata dziecinstwa na plantacji herbaty swojego ojca posrod wzgorz w poblizu Darjeelingu, pomagajac mu w kleceniu prowizorycznych kotlow destylacyjnych.
Kiedy matka Bridgemana spadla z werandy i skrecila kark (co nastapilo, gdy Jonathan byl jeszcze dzieckiem), jej pograzony w zalobie maz przysiagl sobie, ze nigdy nie wysle syna do szkoly w Anglii; co wiecej – nigdy nie spusci z oka Jedynej Rzeczy, Jaka Mu Zostala. Tym sposobem w wieku dziesieciu lat Jonathan umial jezdzic konno, strzelac i swietnie mieszac dzin z tonikiem, ale nie umial ani czytac, ani pisac. Jego ojciec zupelnie sie tym nie przejmowal. W jego mniemaniu to umiejetnosc czytania spowodowala zgon jego zony, ktora poslizgnela sie na egzemplarzu magazynu „Blackwood’s”, beztrosko porzuconym na frontowych schodach.
W chwilach zdolnosci do dzialania Bridgeman senior cala energie poswiecal pedzeniu nowego gatunku alkoholu z lisci herbaty. Po udoskonaleniu receptury ow eliksir mial wyprzec szkocka whisky i zajac jej miejsce w sercu brytyjskiego pospolstwa, czyniac swego tworce niewiarygodnie bogatym. Niestety, czy to z racji bledow w procesie produkcji, czy moze dlatego, ze liscie herbaty zupelnie sie do tego nie nadaja, wiekszosc partii Herbacianej Whisky Bridgemana wywolywala ataki apopleksji albo czasowa slepote. W koncu jej producent uzupelnil recepture o ryz.
Podatny na napady depresji, podczas ktorych strzelal na oslep do swoich pracownikow z malokalibrowego karabinu uzywanego do polowan, pan Bridgeman wreszcie zrozumial, ze nawet dodanie ryzu nie uratuje go przed ruina. Doznany zawod wywolal wieksze niz zazwyczaj przygnebienie. W wyniku negocjacji z okregowym komisarzem policji (wspieranym przez pluton Gurkhow) uwolnil zakladnikow i oddal sie pod opieke Siostr Mniejszych Pokutniczek, ktore prowadza dyskretny zaklad dla oblakanych w Kalkucie. Maly Jonathan wyladowal w pobliskiej szkole z internatem. Raz w miesiacu mial odwiedzac chorego ojca.
W ciagu paru lat Akademia Bradshawa dla Chlopcow w Kalkucie wpoila mlodemu Bridgemanowi podstawy wiedzy i zachowania. Jonathan nauczyl sie jesc z zamknieta buzia, radzic sobie z rzymskimi cyframi i lacinskim alfabetem i siedziec cicho nawet podczas dlugiego porannego nabozenstwa. Wszyscy spodziewali sie, ze wroci w gory i poswieci sie malo wyszukanemu zajeciu; moze wlozy mundur i zostanie wyslany gdzies daleko, gdzie brak oglady i rozwijajacy sie alkoholizm nie narobia zbytniego zametu. Nie wzieli pod uwage cudownych zdolnosci uzdrowicielskich Siostr Mniejszych i ich glownego psychiatry – matki przelozonej.
Siostra Agnes, zwalista slowenska zakonnica z twarza niczym wypolerowany orzech wloski i usposobieniem jucznego wielblada, nie chciala miec do czynienia z oblakanymi. Kierujac sie surowymi zwyczajami wyniesionymi z rodzinnej wioski w gorach, wprowadzila zimne kapiele, odosobnienie i religijne reprymendy, ktore przynosily szokujace rezultaty. Wedlug powszechnej opinii (blednej) siostra Agnes uzdrawiala swoich pacjentow smiertelnym strachem. W rzeczywistosci, gdy gwaltowne zmiany temperatury i barwna wizja meki piekielnej nie przynosily pozadanych efektow, siostra uciekala sie do walki zapasniczej. Rozbierala sie, nacierala oliwa i prowadzila najbardziej opornych podopiecznych na tyly klasztoru, gdzie dawala im wycisk, stosujac chwyty i rzuty, ktore niegdys uchronily jej cnote przed zakusami miejscowych pasterzy, oszalalych po paru miesiacach samotnosci na gorskich halach.
Metoda siostry Agnes sprawdzila sie na ojcu Jonathana. Po wolaniu o litosc i zlozeniu przyrzeczenia, ze nigdy wiecej nie tknie alkoholu, w cudowny sposob odzyskal zdrowie psychiczne. Nikt nie przypuszczal, ze kiedykolwiek stamtad wyjdzie, tymczasem krotko po pietnastych urodzinach syna Bridgeman senior zjawil sie w szkole trzezwy i porzadnie ubrany. Oswiadczyl, ze pragnie, by Jonathan kontynuowal nauke, a potem studiowal na jednym ze slynnych uniwersytetow. Byl prawdziwie odmienionym czlowiekiem. Dyrektor uscisnal mu reke, uniosl brwi na widok wielkiego srebrnego krucyfiksu na szyi (fanatyczne oddanie kosciolowi rzymskokatolickiemu bylo efektem ubocznym kuracji siostry Agnes) i w duchu usmial sie z ojcowskich nadziei. Ale Jonathan bardzo sie postaral. Opanowal wielosylabowe slowa, nabral oglady i rozumu, co zrobilo wrazenie nawet na jego najzacieklejszych krytykach w Akademii Bradshawa.
- Предыдущая
- 48/82
- Следующая