Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred - Страница 39
- Предыдущая
- 39/59
- Следующая
W czasie poludniowego posilku Murzyni pochlaniali olbrzymie ilosci miesiwa, odpoczywali lezac, by po chwili znow rozpoczac jedzenie. Obzarstwo przeplatane snem i tancami trwalo przez caly dzien. Wilmowski mial zamiar wyruszyc w droge na noc, lecz tragarze nie chcieli nawet o tym slyszec. Zal im bylo odchodzic od ledwo napoczetego hipopotama.
– Soko sa bardzo madre i nie uciekna nam z lasu – tlumaczyli z zapalem. – Hipopotam natomiast nie ma rozumu i zaraz sie popsuje, wtedy jego mieso bedzie do niczego. Trzeba teraz jesc mnostwo duzo.
Brzuch malego Samba nabrzmial jak wielki beben. Tomek spogladajac na niego twierdzil, ze teraz moglby zastapic tam-tam, gdyby zaszla potrzeba nadania jakichs sygnalow. Mlody Murzyn nie przejmowal sie tymi kpinami. Napychal sie miesiwem, a w przerwach miedzy jedzeniem ukladal piesni na czesc sytosci i lenistwa.
Wszystko wszakze na tym swiecie musi miec swoj poczatek i koniec. Totez nastepnego dnia okolo poludnia Wilmowski kategorycznie rozkazal Murzynom przygotowac sie do wymarszu. Z wielkim zalem przystapili do zwijania obozu. Nim podjeli z ziemi pakunki, natarli swe ciala tluszczem. Karawana ruszyla w droge, lecz tragarze smetnym wzrokiem spogladali za siebie na jezioro, gdzie zostal hipopotam. Niebawem zanucili piesn o glupocie bialych ludzi marnotrawiacych tyle dobrego miesiwa.
Sprytny Sambo nie martwil sie zbyt dlugo. Na stepie czesto sie pojawialy antylopy i bawoly. W pewnej chwili lowcy ujrzeli w dali zabawnie kolyszace sie ponad wysoka trawa glowy zyraf; Sambo logicznie wiec rozumowal, ze na razie nie grozi im glod, lowcy maja doskonala bron palna i zylka mysliwska powinna naklonic ich niebawem do nowego polowania.
Cierpliwosc Samba zostala wystawiona na ciezka probe. Hunter bez przerwy popedzal tragarzy. Z uporem dazyl na polnoc ku malenkiej osadzie Beni, dokad karawana dotarla jeszcze przed zachodem slonca. Murzyni zmeczeni szybkim marszem niedbale rozlozyli oboz na skraju wioski, po czym pokotem legli na goracej ziemi.
Po dluzszej chwili wytchnienia zabrali sie do przyrzadzania wieczerzy. Tymczasem Wilmowski, Smuga i Hunter udali sie do osiedla zamieszkalego przez dwoch Grekow, kilku Indusow i kilkudziesieciu Murzynow. Wilmowski pragnal wynajac dwoch lub trzech przewodnikow znajacych dzungle Ituri. Ponadto mial zamiar kupic troche konserw. O ile uzupelnienie zapasow nie przedstawialo wiekszych trudnosci, o tyle wynajecie przewodnikow okazalo sie nielatwe. Murzyni, zaledwie sie dowiedzieli, ze lowcy maja zamiar chwytac zywe goryle, jednoglosnie odmowili udzialu w wyprawie. Goryle i zdradliwi Pigmejczycy Bambutte napawali ich wielka obawa. Twierdzili, ze w dzungli Ituri nigdy nie zaznaja spokoju. Po dlugich namowach, jak i obiecaniu sutego wynagrodzenia, udalo sie w koncu lowcom zwerbowac jednego przewodnika. Aby w koncu i on w ostatniej chwili nie zmienil decyzji. Hunter natychmiast zabral go do obozu i oznajmil, ze karawana wyrusza w droge o swicie. Okazalo sie niebawem, ze przezornosc ta nie wyszla lowcom na dobre.
Nowy przewodnik mianowicie, Matomba, gadatliwoscia swoja posial obawe w sercach dotad meznych tragarzy. Siedzac przy ognisku szeroko rozprawial o czyhajacych w dzungli niebezpieczenstwach. Wedlug jego relacji Pigmejczycy byli okropnymi ludozercami. Podobno nieraz w ich szalasach znajdowano pozostalosci uczt kanibalskich. Przewodnik twierdzil, ze sam widzial, jak Pigmejczycy uzywali ludzkich czerepow jako naczyn do picia wody. Opowiadal rowniez o napadach karlow na wsie murzynskie. Podczas gdy mezczyzni walczyli, razac napadnietych zatrutymi strzalami, kobiety-karlice doszczetnie rabowaly zasiane pola i unosily w dzungle plony. Niesamowite opowiesci o napadach, zasadzkach, zatrutych strzalach, okrucienstwie i ludozerstwie wywolaly zamierzony efekt.
– O, ooo! Bambutte niechybnie zabija bialych lowcow, a potem pomorduja i zjedza nas wszystkich – biadolili Murzyni. – Kabaka skazal nas na okropna smierc!
– Wracajcie do domow – podszepnal nowy przewodnik. – Po co mielibyscie sluzyc Bambutte za tluste krowy na ich ucztach?
– Nie mozemy teraz wracac – jeczeli Bugandczycy. – Katikiro kaze nas powiesic, jezeli opuscimy bialych lowcow. O, matko! Sam to nam powiedzial!
– Zle z wami, zle z nami wszystkimi – powtorzyl przewodnik.
Sambo sluchal z zapartym tchem i skora cierpla mu na plecach. Wierny bialym lowcom, postanowil natychmiast przestrzec ich przed grozacym niebezpieczenstwem. Pobiegl wiec do Tomka. Szczekajac z przerazenia zebami powtorzyl wszystko, co uslyszal od nowego przewodnika. Mocno opalona twarz Tomka poszarzala pod wplywem slow mlodego Samba, lecz mimo to odparl meznie:
– Wiesz co, Sambo? To tylko strach ma wielkie oczy. Przewodnik niepotrzebnie straszy naszych ludzi tymi niesamowitymi opowiesciami.
– O, bialy buana, ty naprawde jestes mezny jak lew i silny jak slon – szepnal Sambo, z uwielbieniem patrzac na chlopca. – Oni rowniez mowia, ze w dzungli nawet ptak-miodownik zamiast do miodu wiedzie ludzi w zasadzke.
– Nie slyszalem o takich ptakach, najlepiej uczynimy, gdy powtorzymy wszystko memu ojcu.
– Tak, tak, powiedzmy wszystko zaraz.
Obydwaj udali sie natychmiast do namiotu, gdzie pochyleni nad mapa naradzali sie czterej lowcy. Tomek jednym tchem powtorzyl relacje zaslyszane przez Samba.
– To prawda, tak mowi Matomba – przytakiwal mlody Murzyn.
Smuga, jakby nie zwazajac na ich podniecenie, usmiechnal sie i rzekl:
– Wyglada mi na to, ze najbardziej sie boi nasz nowy przewodnik. Murzyni sa bardzo sklonni do przesady. Pigmejczycy niechetnie obcuja nie tylko z bialymi, lecz nawet z innymi plemionami murzynskimi. Dlatego tez opowiada sie o nich tyle nieprawdopodobnych historii. Nasluchalem sie wiele od Stanleya, ktory wsrod ustawicznych walk z roznymi plemionami przewedrowal Kongo wszerz, spieszac na pomoc Eminowi-paszy. Wprawdzie Pigmejczycy sa zdradliwi, nieufni i bardzo wojowniczy, lecz nie slyszalem, aby uprawiali ludozerstwo. Czerepy, rzekomo ludzkich glow, uzywane przez karlow do picia wody pochodza z zabitych malp. Plemiona zamieszkujace dzungle zywia sie malpami, poniewaz polowanie na inne zwierzeta nie jest dla nich latwe.
– Jeden kumpel mowil mi, ze malpie mieso smakuje tak jak ludzkie – zauwazyl bosman Nowicki.
– Wszystko jedno, jak ono smakuje – przerwal Hunter. – Najlepiej bedzie, jesli Matomba polozy sie juz spac i przestanie straszyc ludzi.
– Co mowili na to wszystko Masajowie? – zaciekawil sie Wilmowski.
– Mescherje zaraz rozstawil swoich ludzi na czatach naokolo obozu – odparl Tomek.
– Ha, wiec i on sie obawial, zeby tragarze nas nie opuscili w nocy – wtracil Hunter. – No, jesli Mescherje czuwa, to my mozemy spac spokojnie, co teraz przyda sie nam wszystkim, gdyz jeszcze przedswitem ruszamy w droge.
– Czy pan jest zdania, ze mozemy calkowicie zaufac Mescherje? – zapytal Wilmowski.
– Masajowie uwazaja siebie za wyzsza kaste ludzi, przez sama wiec dume nie beda prowadzili konszachtow z innymi Murzynami. Poza tym wojownik masajski nigdy nie okazuje strachu – zapewnil Hunter. – Znam Mescherje nie od dzisiaj.
– Kladzmy sie wiec na spoczynek, mamy przeciez wyruszyc jeszcze przed switem – zakonczyl Smuga.
– Przejde sie po obozie i pogadam z Murzynami – powiedzial Hunter przypasujac rewolwer.
– Czekaj pan, nie jestem spiacy, mozemy wiec pojsc razem – odezwal sie bosman. – Prawde rzeklszy, lubie posluchac takiej strachliwej gadaniny.
Tomek zachichotal i wysunal sie z namiotu za Sambem. On rowniez przepadal za wszelkimi opowiesciami. Hunter obszedl caly oboz, porozmawial z Masajami, a potem udal sie do swego namiotu. Natomiast bosman, Tomek i Sambo zblizyli sie do tragarzy, ktorzy szerokim kolem obsiedli ognisko. Bugandczycy skwapliwie zrobili im wygodne miejsca, poniewaz widok olbrzymiego, zawsze wesolego marynarza napawal ich dziwna ufnoscia i poczuciem bezpieczenstwa. Trojka przyjaciol przyjela zaproszenie, a humorystyczne opowiesci bosmana wkrotce wprawily Murzynow w dobry nastroj. Pozno juz bylo, lecz rozochoceni tragarze nie spieszyli sie na spoczynek.
Jeden z nich zwrocil sie do bosmana:
– Silny i madry jestes, bialy buana, powiedz wiec, co to jest: mala, stroma gora, na ktora zaden czlowiek nie moze sie wspiac?
Bosman nie znal murzynskich dowcipow. Po kilku nieudanych odpowiedziach przyznal sie, ze nie wie. Wtedy Murzyn zawolal:
– Jajo!
Wszyscy inni smiali sie i z radosci uderzali rekoma o uda. Potem zapytal ktos inny:
– Bialy buana, moze to uda ci sie odgadnac: co to jest, co mozna dzielic, a przeciez nikt nie pozna, gdzie to bylo dzielone?
Bosman rozesmial sie i odparl:
– Woda!
Pochwalne okrzyki nagrodzily trafna odpowiedz; zabawa bylaby sie przeciagnela, gdyby nie marynarz, ktory spojrzal na niebo i zauwazyl:
– Nie wypoczniemy przed droga, gwiazdy bledna, wkrotce nastapi dzien.
– Tak, tak, one gasna, bo w dzien sa niepotrzebne. Mala dziewczynka modlila sie, aby swiecily tylko w nocy – wtracil Sambo.
– Co ty opowiadasz? O jakiej dziewczynce mowisz? – zapytal Tomek.
– Bialy buana nie wie, skad sie gwiazdy wziely tam w gorze? – odparl Sambo pytaniem.
– Ty tez nie wiesz!
– Sambo madry, Sambo wie!
– To opowiedz nam jeszcze o tym i pojdziemy spac – zaproponowal Tomek.
Sambo usadowil sie wygodnie i rozpoczal murzynska legende o pochodzeniu gwiazd:
– W pewnej wiosce nie bylo nic do jedzenia. Mala dziewczynka byla bardzo glodna, wiec jej ojciec udal sie na dalekie lowy. Nie wrocil przez caly dzien. W koncu nastala czarna noc. Mala dziewczynka, ktora oczekiwala w wiosce na powrot ojca, zaczela sie obawiac, ze wsrod ciemnej nocy nie znajdzie on drogi do domu.
Modlila sie wiec bardzo do dobrych duchow, a potem wziela z ogniska garsc rozzarzonego popiolu i rzucila go w gore, aby przyswiecal ojcu podczas wedrowki. Mala dziewczynka modlila sie tak goraco, ze dobre duchy wysluchaly jej prosb i przemienily zarzacy sie popiol w blyszczace gwiazdy. Od tej pory tkwia one w gorze nad nami. Niektore przybieraja przerozne ksztalty, na przyklad kwiatow lub zwierzat, i co noc wskazuja droge zblakanym w ciemnosciach wedrowcom.
- Предыдущая
- 39/59
- Следующая