Skandalistka - Cornick Nicola - Страница 44
- Предыдущая
- 44/49
- Следующая
– Chyba widzisz, ze to, co mowie ma sens.
– W tej chwili – powiedzial Martin polglosem, kipiac z gniewu – widze tylko twoj przeklety upor i rozmyslna slepote. I – glos mu zlagodnial, kiedy jego spojrzenie przesliznelo sie po jej twarzy – widze tez te nadasane zmyslowe usta. Przysiegam, ze oszaleje, jesli cie teraz nie pocaluje.
– Teraz?
– Natychmiast. Z miejsca. – Martin obszedl sekretarzyk i wzial ja w objecia. Pocalunek sprawil, ze Juliane przeszly ciarki az do czubkow palcow u nog. Puscil ja.
– A wiec, dalej odmawiasz?
– Tak – odparla Juliana odwaznie. – Fakt, ze masz ochote mnie calowac, nie oznacza, ze bylabym odpowiednia zona.
– Do diabla z tym. Twoj poglad na to, co jest odpowiednie, a co nie, najwyrazniej diametralnie rozni sie od mojego. – Martin przeganial dlonia wlosy. – To prawda, kiedys bylem na tyle glupi, by uznac, ze jestes nieodpowiednia. Jednakze, czyz to nie ironia losu, ze teraz, kiedy zmienilem zdanie, ty mowisz mi, ze nie bylabys odpowiednia zona.
– Uwazam, ze na twoja ocene sytuacji zbytnio wplywaja inne czynniki – upierala sie Juliana. – Nie myslisz trzezwo.
Martin przeszyl ja wzrokiem.
– Chodz tu.
– Dlaczego?
– Zebym mogl pocalowac cie jeszcze raz. Chce znow poddac sie tym niekorzystnym wplywom.
– Czy to twoj sposob perswazji? Jesli tak, jestem zmuszona powiedziec ci, ze marnujesz czas.
– Daj sobie spokoj. Martin znow ja pocalowal.
– To calkiem przekonujace – zauwazyla Juliana, kiedy znow mogla oddychac.
Oczy mu plonely.
– Kocham cie, Juliano. Wyjdziesz za mnie? Juliana spojrzala na niego.
– Martinie, ja…
– Kochasz mnie?
– Tak, ale i tak nie moge za ciebie wyjsc. – Juliana uwolnila sie z jego objec i odsunela. – Nie chce juz wiecej wychodzic za maz. To dlatego powiedzialam, ze chetnie zostalabym twoja kochanka.
– Prosze, nie wracaj do tego. W gre wchodzi malzenstwo albo nic. Dlaczego nie chcesz za mnie wyjsc, Juliano?
Wiedziala, ze w koncu bedzie musiala mu to wyjasnic. Niemniej bylo to bardzo trudne.
– Jednym mezczyzna, ktorego kochalam poza toba, byl Edwin Myfleet. Kiedy umarl, peklo mi serce. Nie chce, zeby stalo sie to znow.
Martin potarl dlonia czolo.
– Skoro i tak mnie kochasz, nie przestaniesz mnie kochac tylko dlatego, ze nie wyjdziesz za mnie za maz.
– Nie, ale moge nie dopuscic, by stalo sie to jeszcze trudniejsze. Gdybym za ciebie wyszla, groziloby mi, ze z kazdym mijajacym dniem bede cie kochac bardziej i bardziej.
Martin usmiechnal sie czule.
– Mam taka nadzieje.
– Sam widzisz. – Juliana bezradnie rozlozyla rece. – Juz to robisz!
– Co robie?
– Sprawiasz, ze kocham cie bardziej. Chcialabym, zebys przestal.
Martin znow przyciagnal ja do siebie.
– Juliano, to glupie. Jestem silny i zdrowy i nie mam zamiaru umierac i zostawiac cie sama, tak jak Myfleet.
Juliana pokrecila glowa.
– Skad mozesz o tym wiedziec, Martinie? – Lzy naplynely jej do oczu. – Nienawidzilam Edwina za to, ze mnie zostawil – nienawidzilam go! Nigdy mu nie wybaczylam! Kochalam go tak bardzo, a on mnie opuscil, i myslalam, ze sama umre z rozpaczy. Jak mogl mi to zrobie? Zostawic mnie, kiedy tak go potrzebowalam.
Glos jej sie zalamal, rozszlochala sie i ukryla twarz na ramieniu Martina.
Byla tak krucha w jego objeciach, jak motyl ze zlamanym skrzydlem. Serce przepelnila mu milosc i wspolczucie. W koncu, kiedy jej placz troche ucichl, odsunal ja nieco od siebie i popatrzyl na jej zbolala twarz.
– To dlatego tak sie zachowywalas? Chodzi mi o to, ze trzymalas wszystkich na dystans.
Juliana spojrzala na niego.
– Czesciowo. Po Smierci Myfleeta myslalam, ze uda mi sie odnalezc szczescie z Clive'em Massingliamem Wydawalo mi sie, ze jestem w nim zakochana do szalenstwa, ale teraz widze, jakie to bylo falszywe. A kiedy Massingham pokazal swoja prawdziwa twarz, postanowilam, ze nigdy wiecej nie naraze sie na taki bol. A wiec uprawialam towarzyskie gry, zawsze trzymajac konkurentow na dystans.
– Nie tylko mezczyzn. Ludzi, ktorzy mogli stac sie twymi przyjaciolmi, takich jak Amy i Annis, a nawet wlasna rodzine.
Juliana z zaklopotaniem wzruszyla ramionami.
– Bylam zazdrosna o Amy. Joss byl jedynym czlowiekiem, na ktorym mi zalezalo. Jedynym, ktory okazal sie lojalny wobec mnie. Kiedy sie ozenil, bylam wsciekla – i zazdroscilam mu szczescia. Ale to prawda, ze odrzucalam oferty przyjazni ze strony Amy i ze strony Annis. – Objela sie ramionami i troche odsunela. – Latwiej bylo zachowywac dystans. Zapewne mogla – bym nawet pogodzic sie z ojcem, gdybym nieco wczesniej troche sie o to postarala. Nie chcialam juz nikogo kochac.
– A potem zaczelas dopuszczac ludzi do siebie. Juliana smetnie przytaknela.
– Tak. Najpierw Clare, Kitty i Brandona, potem ciocie Trix i Amy, i nawet mego ojca, tylko troche. A potem ciebie. Byles najbardziej niebezpieczny ze wszystkich, bo pragnelam cie od poczatku, a jak juz cie pokochalam – pokrecila glowa – bylam zgubiona.
Martin podszedl blizej.
– Nie odejde, Juliano, wiesz o tym. Nie pogodze sie potulnie z odmowa i nie zostawie cie. Nie teraz, kiedy wiem, ze ci na mnie zalezy.
Juliana westchnela. Czula, jak jej opor slabnie w obliczu takiej pewnosci. Tak naprawde wcale nie chciala sie opierac.
– Ale, Martin, gdybym miala cie utracic…
– Ciii. Tak sie nie stanie. Nigdy.
Juliana znow znalazla sie w jego objeciach. Podjela ostatni wysilek.
– Nigdy nie zmienie sie w slodka szacowna zoneczke, wiesz o tym. Nawet kiedy sie zestarzeje, bede jedna z tych starszych pan, ktore przepadaja za naprzykrzaniem sie rodzinie, jak Beatrix.
Martin usmiechnal sie.
– Nie moge sie doczekac, kiedy to zobacze – powiedzial i pochylil sie, by ja pocalowac.
- Предыдущая
- 44/49
- Следующая