Eldorado - Orczy Baroness - Страница 38
- Предыдущая
- 38/64
- Следующая
Malgorzata siedziala bez ruchu przez caly czas tego dlugiego opowiadania; nawet teraz nie poruszyla sie. Gleboka bruzda wyryla sie na jej czole, a oczy, zwykle niebieskie jak lazur nieba, byly prawie czarne.
Starala sie wywolac w swej wyobrazni obraz, ktory Chauvelin postawil jej przed oczy: obraz czlowieka nekanego dniem i noca, bez przerwy i odpoczynku jednym pytaniem, czlowieka, ktoremu nie pozwalano ani spac, ani jesc, dopoki umysl, cialo i dusza nie poddadza sie, nie ugna pod wplywem okrutniejszej tortury niz ta, ktora ludzkie potwory wymyslily w barbarzynskich czasach.
A ten meczennik, ten nedzarz, bez chwili odpoczynku, ani we dnie, ani w nocy, byl jej mezem, ktorego kochala cala dusza, cala glebia serca. Tortury?… O nie! To byly czasy postepu i cywilizacji, rewolucja miala na celu zmienic porzadek rzeczy i opinie ludzka. Wiezienia Temple, la Force i Conciergerie nie posiadaly zelaznych law katowskich, ani recznych kajdankow, ale kilku ludzi orzeklo: „Musimy wydobyc z tego czlowieka, gdzie ukryl malego Kapeta i dlatego nie damy mu spac, poki tego nie powie. Kto smie twierdzic, ze torturujemy naszych wiezniow? To tylko igraszka, troche nieprzyjemna dla wieznia, zapewne, ale kazdej chwili mozemy jej zaprzestac. Niech tylko odpowie na nasze zapytanie, a ulozy sie do snu tak wygodnie jak male dziecko. Brak snu jest bardzo meczacy, brak pozywienia i swiezego powietrza bardzo oslabia – wiezien musi zatem ulec wczesniej czy pozniej”. Tak postanowili jego wrogowie i wprowadzili w czyn uknuty plan.
Malgorzata patrzyla na Chauvelina, jak na strasznego zagadkowego sfinksa, zastanawiajac sie, czy rzeczywiscie Bog nawet w swym gniewie mogl stworzyc takiego potwora, a jezeli go stworzyl, czy powoli, by podobna podlosc wziela gore?
Czula, ze nawet w tej chwili przypatrywal sie z zadowoleniem moralnej mece, ktora jej zadawal.
– A wiec przyszedles dzis wieczorem, aby mi to wszystko opowiedziec? – spytala, gdy odzyskala mowe.
W pierwszym odruchu oburzenia chciala rzucic mu w twarz obelge i sciagnac na niego przeklenstwo Boze, ale wstrzymala sie instynktownie. Jej rozpacz i gniew przyczynilyby sie jeszcze do jego triumfu.
– Dopiales, czego chciales – dodala zimno – a teraz prosze cie, odejdz.
– Przepraszam cie, lady Blakeney – odparl zywo – cel moich odwiedzin byl dwojaki: jako przyjaciel, przynioslem ci wiadomosci najwiarygodniejsze o sir Percym, a przy tym chcialem zaproponowac ci, bys dopomogla nam w przekonaniu meza.
– W przekonaniu meza! Myslisz, ze ja…
– Pragnelabys zapewne widziec sie z nim, czy nie, lady Blakeney?
– Tak.
– Zatem wystaram sie dla ciebie o pozwolenie, jezeli chcesz.
– Masz nadzieje, obywatelu, ze uczynie wszelkie usilowania, by zlamac wole mego meza placzem lub prosba?
– Niekoniecznie – odrzekl sarkastycznie – zapewniam cie, ze sami damy sobie z czasem rade.
– Ty szatanie! – Krzyk oburzenia i bolu wyrwal sie z glebi jej duszy zupelnie mimo woli. – Czy nie boisz sie, by reka Boza ciebie dosiegla?
– Nie – odparl swobodnie – nie boje sie, lady Blakeney. Jak wiesz, nie wierze w Boga. A teraz – dodal powaznie – czy nie przekonalem cie jeszcze, ze moja propozycja jest bezinteresowna? Powtarzam ci jeszcze raz: jezeli pragniesz odwiedzic sir Percy'ego w wiezieniu, rozkazuj tylko, a drzwi otworza sie przed toba.
Zastanowila sie chwilke, patrzac mu prosto w twarz, i dodala zimno:
– Dobrze, pojde.
– Kiedy?
– Dzis wieczorem.
– Jak chcesz. Porozumiem sie zaraz z mym przyjacielem H~eronem co do tej wizyty.
– Za pol godziny wyjde z domu.
– Doskonale. Czekaj przy glownej bramie Conciergerie o pol dziewiatej. Wiesz moze, gdzie sie ona znajduje? Przy ulicy de la Berillerie, na prawo od wielkich schodow Palacu Sprawiedliwosci.
– Palacu Sprawiedliwosci! – zawolala mimo woli z gorycza, a potem dodala spokojniej: – Dobrze, obywatelu, o pol do dziewiatej bede czekala przy bramie, ktora wymieniles.
– Zastaniesz mnie przy drzwiach, gdyz chce sam wskazac ci droge do wiezienia.
Wzial kapelusz i plaszcz i skloniwszy sie ceremonialnie, zwrocil sie ku wyjsciu. Zatrzymala go jeszcze.
– Moja rozmowa z wiezniem odbedzie sie bez swiadkow? – spytala, starajac sie daremnie o stlumienie drzenia w glosie.
– Alez naturalnie – odparl z uspokajajacym usmiechem. – Do zobaczenia lady Blakeney, o pol do dziewiatej, pamietaj.
Nie smiala spojrzec na niego; bala sie, by osobista godnosc nie opuscila jej, by nie rzucila sie do nog tego nieludzkiego potwora, blagajac i zebrzac litosci.
Czego nie bylaby zdolna uczynic wobec okrutnej rzeczywistosci z chwila, gdyby duma, rozwaga i mestwo ja opuscily!
Dlatego tez odwrocila glowe, by nie widziec tej szatanskiej twarzy i tych rak, ktore trzymaly los Percy'ego w swych szponach. Slyszala tylko ostatnie slowa pozegnania, zamkniecie drzwi i lekkie kroki na kamiennych schodach.
A gdy pozostala sama, wyrwal sie z jej piersi przeciagly jek i upadlszy na kolana, zakryla twarz rekoma w strasznym paroksyzmie placzu. Wstrzasalo nia gwaltowne lkanie, trwoga rozdzierala serce, a bol rozpieral piersi, ale pomimo lez i rozpaczy przejeta byla jedna tylko mysla: okazac sie wobec Percy'ego odwazna i spokojna, pomoc mu, o ile moznosci i wypelnic jego polecenia. Nadziei nie miala zadnej. Ostatni promien zgasl ze slowami wroga: „Nie boimy sie, by uciekl; watpie, czy potrafilby przejsc przez pokoj”.
Rozdzial IV. W Conciergerie
Malgorzata szla w towarzystwie sir Andrewa Ffoulkesa szybkim krokiem, gdyz dziesiec minut brakowalo tylko do pol do dziewiatej. Noc byla ciemna i mrozna, snieg padal rzadkimi platami, pokrywajac blyszczaca powloka porecze mostow i ponure wieze Ch~atelet.
Nie mowili nic do siebie. Wszystko opowiedzieli juz sobie w mieszkaniu, gdzie sir Andrew dowiedzial sie o wizycie Chauvelina.
– Zabijaja go powoli, sir Andrew – jeknela Malgorzata, skoro tylko jej rece dotknely na przywitanie dloni najlepszego przyjaciela. – Czy nic zrobic dla niego nie mozemy?
W rzeczy samej bylo bardzo malo nadziei. Sir Andrew dal jej dwa cieniutkie zwoje drutu, ktore schowala w faldach szala i malenki sztylet z zatrutym ostrzem. Przez chwile trzymala go w reku z oczami pelnymi lez i sercem przepelnionym bezbrzeznym smutkiem.
A potem wolno, bardzo wolno podniosla mala, smierc zadajaca, bron do ust i ucalowala waskie ostrze.
– Jezeli tak byc musi – szepnela – Bog w swym milosierdziu przebaczy.
Zlozyla sztylet i ukryla go rowniez w faldach sukni.
– Czy myslisz, ze jeszcze moze mu sie cos przydac? – spytala. – Pieniedzy mam dosyc, w razie gdyby ci zolnierze…
Sir Andrew westchnal. Przez trzy dni staral sie wszystkimi mozliwymi sposobami, przekupstwem i namowa dostac sie do wiezienia. Ale Chauvelin i jego przyjaciele ubezpieczyli sie dobrze. Conciergerie, umieszczona w samym srodku labiryntu Ch~atelet i Palacu Sprawiedliwosci, odosobniona od wszystkich innych cel wieziennych, nie miala innego wyjscia jak waskie drzwi, prowadzace do pokoju dozorcy. Wszystkie usilowania, aby wyrwac nieszczesna krolowe z tego wiezienia, zawiodly.
Pokoj dozorcy przepelniony byl dniem i noca zolnierzami, okna cel zaopatrzone w geste i silne kraty. Dwadziescia stop wysokosci dzielilo te okna od korytarza, gdzie sir Andrew stal przed dwoma dniami, spogladajac na okno celi, w ktorej jego przyjaciel przezywal ciezkie chwile. Przekonal sie wowczas, ze wszelkie proby pomocy z zewnatrz nie mialy najmniejszej szansy.
– Odwagi, lady Blakeney – rzekl do Malgorzaty, gdy przechodzili Pont au Change i zblizali sie do ulicy de la Barillerie – przypomnij sobie nasze szlachetne haslo: „Szkarlatny Kwiat” nigdy nie zawodzi! Przy tym pamietaj, ze jakiekolwiek rozkazy lub wskazowki Blakeney nam przez ciebie przesle, jestesmy gotowi jak jeden maz sumiennie wypelnic i oddac zycie za naszego wodza. Odwagi! Taki czlowiek, jak Percy, nie umrze z rak tej plugawej zgrai, do ktorej nalezy Chauvelin i jemu podobni.
- Предыдущая
- 38/64
- Следующая